// Opowiadania / Wyspa, szampan i tort

Opowiadania

inspiracje, opowiadania
Wyspa, szampan i tort

- Zbierasz grzyby?
- Jak tylko mam czas, to tak…
- Na wyspie są kanie. Może się wybierzemy?
- Pewnie, można wziąć  łódkę, albo kajak…
- Popłyniemy?
- Kajakiem na grzyby, całkiem nieźle…
- Godzinka w jedną stronę, godzina zbierania i godzina na powrót….
 - Piątek o szesnastej?
- Dobrze…
- No to jesteśmy umówieni…

I tak to właśnie wyglądało. Pierwsze spotkanie. Śmiało można powiedzieć, że umówiliśmy się na randkę niemal… Kajakiem na grzyby… Życie potrafi wymyślać takie scenariusze, że podobne rzeczy nie przyszłyby nam do głowy. Umówiliśmy się na 16-tą na przystani. I wszystko było ładnie , pięknie tylko, że ja już o 15-tej wiedziałem, że nie zdążę na umówioną godzinę. Niczego bardziej nie lubię jak niepunktualności, a już spóźniać się na pierwsze spotkanie to coś poniżej wszelkiej krytyki…. Jednym słowem „Słabo”…
Licząc na odrobinę zrozumienia dzwonię do NIEJ. Nie odbiera… Niedobrze… Nagrywam wiadomość, że nie zdążę… i tak dalej i czy możemy spotkać się godzinę później. Cisza, bez odpowiedzi. Znowu dzwonię…. Jest za 15  szesnasta, ale obciach… Znowu cisza… Wysyłam sms. Jest odpowiedź… Z duszą na ramieniu odczytuję… „ Ok., spotkajmy się o 17 – tej”. Kamień z serca.
Idąc na przystań byłem prawie pewien, że nasz plan płynięcia kajakiem na grzyby ulegnie zmianie i pójdziemy sobie gdzieś na jakąś kawę, pogadamy, pośmiejemy się i będzie ogólnie bardzo miło. Jednak nie. Wzięliśmy kajak, kapoki, wiosła, obraliśmy kurs na wyspę i ruszyliśmy. Koniec sezonu żeglarskiego, jezioro puste, późne popołudnie, Słońce już bardzo nisko nad drzewami i my na środku jeziora. Nie mogłem sobie wymyślić bardziej przyjemnego początku urodzin. Bo tak się jakoś złożyło, że tego dnia tylko 38 lat wcześniej pojawiłem się na tym świecie. I pewnie, że tak. Ja bym nie wymyślił czegoś takiego, a to dopiero początek. Niezwykle miły początek.  Nie mogę powiedzieć, że jestem jakimś wytrawnym kajakarzem. Był to szczerze mówiąc mój pierwszy raz. I to jeszcze jak ciekawy. Nie spływ, nie jakaś w miarę normalna wyprawa, tylko od razu tak surrealistyczne doznanie. Kajakiem na grzyby…  Niemal jak z R. Topora, albo jak tytuł któregoś z obrazów Dalego.

I pewnie przez ten brak doświadczenia w „kajakowaniu” po pierwszych 10-ciu minutach, byłem prawie cały mokry od pasa w dół, a tu jeszcze do pokonania całkiem niezły odcinek jeziora. Kolejny dowód na niezwykłość całego wydarzenia. Randka w mokrych spodniach…. Trochę martwiłem się o różę, którą miałem pod kurtką. Postanowiłem, że wręczę ją na wyspie. Dopłyniemy i wtedy dam JEJ  tego kwiatka. Bałem się, czy od tego wiosłowania nie zostanie ten kwiat trochę zmasakrowany, ale nie było tak źle. Dopłynęliśmy. Przy wychodzeniu z naszej „jednostki pływającej” o mały włos nie wpadłem do wody. Byłby komplet J. Podparłem się jednak w ostatniej chwili ręką i jakoś udało się uniknąć kąpieli.

W sumie trochę dziwnie, bo praktycznie się jeszcze nie znaliśmy. Może gdzieś z widzenia. Trochę się obawiałem, że pierwsze wrażenie, mając na uwadze mokre wycierusy i pół kurtki może nie okazać się wcale pozytywne. Jeżeli któryś z czytających to facetów przeżył coś podobnego to wie o czym mowa. Chyba jednak nie było tak źle. Wciągnąłem kajak na brzeg, zostawiliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy w niemal dziewiczy las. Grzyby, grzybami. Znaleźliśmy całkiem sporo i praktycznie same kanie, ale to, co wydarzyło się później przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Praktycznie do tej pory mam problem z opisaniem tego, jak się wtedy czułem. Jak cudownie się czułem… Gdy wróciliśmy do miejsca, gdzie czekały nasze rzeczy i błękitny kajak, ONA wyjęła z plecaka dwa kieliszki. Szampanówki. Zatkało mnie. Oczywiście w następnej kolejności pojawił się szampan…. I w tym momencie zabrakło mi słów, a banalne „dziękuję” było banalne doskonale. To nie koniec. Za chwilę wyjęła z plecaka, paczkę, przewiązaną jaskrawo zieloną, atłasową szarfą… Kolorowy ozdobny papier…
- Wszystkiego najlepszego – powiedziała
I znów nic więcej nie przyszło mi do głowy jak to doskonałe w swej zwykłości „ Dziękuję”. Rozpakowałem prezent… W środku był tort. Własnoręcznie przez NIĄ zrobiony tort lodowo – bezowy, z czekoladą i chałwą… I szczerze powiem, nigdy nie jadłem niczego tak pysznego, w tak wyjątkowych okolicznościach i w tak przyjemnym towarzystwie.  Doskonałość sytuacji w każdym calu. Wtedy uświadomiłem sobie, że JEJ bliskość jest dla mnie bardzo przyjemna. Że przy tej kobiecie czuję się wyjątkowo, bardzo wyjątkowo i bardzo dobrze. Naturalnie, żadnego udawania, ściemy, czy jeszcze innego rodzaju pozerstwa. Polubiłem to. Ten stan w jakim się znajduję będąc przy NIEJ. Absolut szczęścia, euforia zmysłów… Wszystko bardziej, intensywniej, dokładniej i na pewno szczerze i bez fałszu. Lubię to. Róża wytrzymała rejs, wręczyłem ją JEJ, gdy przypłynęliśmy… Na zaimprowizowanym stole z jakiegoś pieńka, stały szampanówki, tort i co jeszcze…? Dwie świeczki, małe aromatyczne lampiony…  Dookoła cisza, słońce już prawie zaszło za lasem nad brzegiem jeziora i tylko my dwoje….
Najwspanialsze urodziny…
Wracaliśmy, gdy już było ciemno. Tylko księżyc oświetlał jezioro. Kierowaliśmy się na światła nad miastem. Nasz kajak oświetlony dwoma lampionami wyglądał jak jakaś łódź z bardzo starej legendy, a my jak jej bohaterowie z trochę jednak innego świata. Lepszego… Cisza, żadnego wiatru, gładka tafla wody….

Coś się we mnie obudziło. Coś, czego absolutnie nie planowałem. Coś wspaniałego, wzniosłego, coś co powoduje, że jestem szczęśliwym człowiekiem…. A wszystko dzięki NIEJ… Dziękuję CI…
Następnego dnia, wieczorem siedzieliśmy w JEJ ogrodzie. Bujaliśmy się w hamakach pod jabłonią i uważaliśmy na spadające jabłka… Herbata z pigwą była pyszna…..

BN

Lubisz ten materiał? Podziel się nim ze znajomymi:

Podobne artykuły

Odwiedź nas na Facebooku